niedziela, 20 maja 2018

WPIS 3: S jak Szatańskie Trio i zwierzyna domowa, czyli chrzciny bez spirytusu

Generalnie to spóźniłam się z rodziałem o kilkanaście godzin, ale. ALE JEST. Docenić. Pochwalić. Ukochać. Dać cukierki, nieczekoladowe, podam adres na priv ;)
Komentujcie, ludzie, bo mi smutno jak nie komentujecie. Smutno, kurwa, w chuj.
Indżoj.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------


– Widzę, że osiągnęliście nić porozumienia, panowie! – Dunbelbore ucieszył się i klasnął w ręce. – No to ja się pofatyguję po nauczycieli, a ty, Rafaelu, zaaklimatyzuj się! – Dyr „życzliwie” sobie poszedł, zostawiając mnie na pastwę wkurwionego Mafroya i przerażających sióstr Darckmond.
Jagnię w stadzie lwów, umrę tu, zginę! Moje Ja pisnęło przeraźliwie i zwinęło się w rulonik. Rafael, spokojnie. Wdech, wydech, wdech, nie rzygaj, wdeeech...
– Kociątko chyba spanikowało – zachichotała tym razem ta czarnowłosa. Szara wyszczerzyła się niebezpiecznie. A mogłem wydusić ze starej kasę na trening kravki i co? I chujów sto, teraz będę musiał liczyć na nogi od krzeseł!
– Sita, nie czepiaj się chłopaczyny. Niech wie, że zawsze może spróbować uciekać – mruknął Lucjusz, mierząc mnie zbójowym spojrzeniem. W sumie poczułem dzięki niemu chociaż minimalny przypływ ulgi. Przynajmniej miał mnie za człowieka. I wał z tym, że za cykorię. Humanitarne traktowanie kociąt to podstawa!
– Ciekawe, w którym domu będzie – Sita odgarnęła czarne loki.
– Lu, jeśli w Slytegrinie, to znaczy, że będziesz go miał w pokoju! – Szarowłosa sucz oblizała się uwodzicielsko.
Mafroy spojrzał na nią jak na stałą bywalczynię zakładów psychiatrycznych.
– Anika, dziecko, co ty pieprzysz? Jaki Slytegrin? Jak dostanie się do Huffiuffu to będzie sukces – warknął.
Heloooł, psiamać! Ja tu jestem! I WBREW POZOROM WSZYSTKO SŁYSZĘ! Co prawda ze zrozumieniem mam pewne techniczne kłopoty, ale KURWA, jednak tu jestem! I NIE JESTEM UPOŚLEDZONY!
Nie zdążyłem otworzyć ust, aby uraczyć tego pseudoarystokartę jakimś elokwentnym epitetem, ale przerwał mi tupot setek nóg. Do Wielkiej Sali zaczął wsypywać się odziany na czarno lud, który z hałasem wziął szturmem cztery równoległe stoły.
– No, Kitty, zaraz się okaże czyś ulepiony z gliny, czy z gówna – powiedziała złowieszczo Sita, szczerząc zęby nie mniej przerażająco co jej bliźniaczka.
Heelp, I neeed somebooody, HEEELP! IT WAS ENYYYBODY, HEEEELP!
Anika posłała mi jadowitego całuska, po czym z szatańskim śmiechem, który skojarzył mi się z dziewiątym kręgiem piekielnym i wyciem potępionych dusz, poszła do stołu po lewej, a jej negatyw i Lucjusz podążyli za nią. Krzyżyk na drogę.
Mafroy na odchodnym poczęstował mnie tak lodowatym uśmiechem, że job twoja mać, moje Ja z rulonika skręciło się w sprężynkę i jęknęło żałośnie.
Bielecki. Masz przejebane.
Pokrzepiony tym, jakże optymistycznym, stwierdzeniem faktu, podniosłem głowę i wzrokiem omiotłem i wymiotłem tłum, który nadal cisnął się do wolnych miejsc. Tajfun składał się z uczniów przedziału wiekowego 12–17 lat, a wszyscy żądni świeżej krwi, świeżego mięcha i odrobiny pieczywa do zagryzienia. Zgodnie podzielili się na cztery stoły (podle kolorów swoich znaczków), za to mniej zgodnie wyglądało już samo zasiadanie do nich. Tu i ówdzie wybuchły zamieszki, walka o miejsca siedzące przy swoich najlepsiejszych frendach trwała dobrych kilka minut. Wreszcie plebs zasiadł, radośnie gaworząc o swoich sprawach. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Gut, gut, niech tak zostanie, mnie to tam na rąsię...
Zerknąłem na lewo i nadziałem się na przeszywające szare spojrzenie i ironiczny uśmiech. Mafroy, bliźniaczki z dwoma fagasami do kompletu lampili się na mnie jak na potencjalne główne danie bankietowe. Moje Ja przeszło kryzys osobowości i ze sprężynki złożyło się w kwadracik.
W tej samej chwili do sali wparowała młoda nauczycielka o wyglądzie Miss Ojro 1939, się znaczy – niedożywionej belfrzycy o twarzy tak zaciętej, że łożeżtyłorzeszki. Za nią podążało stadko jedenastoletnich jeńców wojennych. Reeech, czyli nie tylko ja tu mam myśli samobójcze!
Z bocznych drzwi wyszło coś wielkości Ewki, co wprawiło mnie w stan przedzawałowy. Niosło toto stołek i połataną szmatę. Ciekawość wypchnęła moje skrajne przerażenie za drzwi i zainteresowała się tematem.
Miss Ojro wyciągnęła jakiś rulon i zaczęła wyczytywać nazwiska. Chyba sprawdzała, czy jeńcy dotarli i czy żaden nie skręcił w prawo zamiast w lewo. Tego akurat nie słuchałem, pochłonęło mnie obserwowanie dzieciarni, która jakimś cudem wyglądała na bardziej przerażoną ode mnie.
Wreszcie zorientowałem się, że oglądam jakiś szatański rytuał. Szczeniaki po wyczytaniu swojego nazwiska po kolei podchodziły do stołka, nakładały połataną szmatę na głowę, a ta coś krzyczała. Postanowiłem włączyć przekaz audio, czego natychmiast pożałowałem.
– GRYFFION! – Szmata ryknęła tak głośno, że bębenki mi zastrajkowały. O kurwa i wszyscy święci, co to za marka wzmacniaczy i dlaczego używają ich tutaj, a nie na spędach plenerowych dla fanów ryczenia wspomnianego Slipknota?!
Rudowłose coś zdjęło szmatę i pobiegło do stołu po prawej, przy którymże to wiwatowano. Rytuał powtórzył się jeszcze przy trzech ostatnich maszkaronach, tylko wrzaski były inne, a sami jeńcy radośnie biegli do innych stołów.
Zaiste, interesujące.
Dyr ruszył dupsko z siedzenia, obdarzył całą salę dobrodusznym uśmiechem (chyba powinien zapoznać się z tym gościem od Poznańskich Słowików) i oznajmił radośnie:
– Witam świeżo upieczonych pierwszoklasistów i was, starsi uczniowie! Zanim zaczniemy opychać się do nieprzytomności tym wysokokalorycznym żarciem, pragnę wam przedstawić nowego kolegę, który dojdzie na szósty rok. Ceremonia przydzielenia zakończy się właśnie na nim! – Caritas skinął na Miss Ojro. Zacne ciało pedagogiczne (mało atrakcyjne, bo mało, ale zawsze ciało) ponownie rozwinęło rulon i przeczytała na głos mój honor.
– Bielecki, Rafael!
Pierwszym odruchem była chęć zapytania „Czego, kurwa?”, ale powstrzymałem chęć popisania się moją łaciną podwórkową i greką społeczną. Spojrzałem na nią tylko wzrokiem poirytowanego osła, który nie zamierza ruszyć się ze straganu z jabłkami.
– Bielecki! Podejdź i załóż tiarę!
Cała sala jopiła się na mnie jak na odchyła. No, chyba nie myślą, że wezmę udział w tej heretyckiej inicjacji?! Może jeszcze rozstawią ołtarz, każą mi zgwałcić kota i zjeść dziewicę?! Przecież ta szmata na bank ma wszy, się znaczy, zmotoryzowany łupież!
– BIELECKI! – Miss powoli traciła cierpliwość.
Kątem oka zauważyłem, że Mafroy and jego ekipa walają się po stole ze śmiechu. Moje Ja wydało okrzyk wojenny i ruszyło do boju. Pierwotny plan zakrawał na podmalowanie temu pseudoarystokracie drugiego ślepia, ale w tej chwili ważniejsze stało się to, żeby piardnąć w stołek i doczekać się tajemniczego wrzasku, który by mi dał wskazówkę, gdzie mam usadzić moje zgrabne dupsko. Już po chwili siedziałem jak idiota na samym środku Wielkiej Sali a zdziczały tłum z krwiożerczym błyskiem w setkach oczu obserwował mnie świdrująco, kiedy naciągałem szmatę na moje starannie wypielęgnowane włoski.
Szmata opadła mi na oczy, odbierając tym samym przekaz video.
– Proszę, proszę... co za temperamencik! Co za zdolności! Niętegi umysł...! – Usłyszałem w lewym uchu jakiś głosik i załamałem się kompletnie.
Zjekurwabiście. Buda dla dziwolągów, schizofrenia, Kółko Wesołego Pedofila, gadające czarne szmaty. Jak mi ktoś teraz powie, że jestem normalny, będzie szukał zębów pod stołami!
– Taaak, bez wątpienia pasujesz tylko do jednego domu... – Znowu ten przeklęty szept, niech mnie piekło pochłonie a potem wyrzyga! – SLYTEGRIN!
Ryk kapelusza radośnie uczynił mnie głuchoniemym na przynajmniej kilka sekund. Wściekły jak zborsuczony jamnik zerwałem szmatę z głowy i z furią na twarzy rozejrzałem się po sali, natychmiast napotykając lodowate spojrzenie Madame Ojro. Ta wskazała mi rulonem jeden ze stołów.
Kurwa.
Kurwa, kurwa, kurwa. Bez cenzury, KURWA.
Dlaczego, DLACZEGO to nie mógł być ten stół na końcu sali, ten z dzieciarnią, która głaskała się po główkach i przytulała, jednocześnie dokarmiając się jakimiś cukieraskami z przemytu?! Dlaczego to nie mógł być ten, przy którym ludzie z nudów czytali jakieś opasłe tomiszcza na kolanach, coby się ciało pedagogiczne nie czepiało, że nie uważają na apelu?! DLACZEGO to nie mógł być ten, przy którym wszyscy wyglądali jak Stowarzyszenie Bumelantów i Ryzykantów?! Nie, do jasnej cholery, to MUSIAŁ być stół Mafroya!
Powieście mnie a zwłoki... wał ze zwłokami, po śmierci już mi będzie wsio rawno, czy mnie zjedzą czy zgwałcą nekropedofile.
Z miną człowieka, który zaraz powinien wyjąć zza kołnierzyka małą pigułkę usiadłem na jedynym wolnym miejscu przy stole Ślimezynu, czy jak mu tam. Tuż przy blondasie i przerażających panienkach Darckmond. Chryste, obdarz mnie swym karabinem, co go nosisz na ramieniu...
Chrzanienie Caritasa miałem gdzieś, po głowie krążył mi genialny plan ucieczki z tego wariatkowa. Wreszcie do moich nozdrzy dotarły jakieś smakowite zapachy. Dobra, zwieję, ale przynajmniej wtranżolę za free jakiegoś schaboszczaka z ziemniakami i porządną łychą surówy!
Rzuciłem się na żarcie jak sęp na padlinę, w locie nakładając sobie pół michy ziemniaków i masę sałatki. Niestety, schabowego nigdzie nie dostrzegłem, toteż błyskawicznie złapałem pieczone udo kurczaka. Przezornie ominąłem wzrokiem korniszony i jak wygłodniała hiena zacząłem pożerać zawartość swojego talerza.
– Patrzcie, Kiciusia w domu nie karmili! – Rozległ się ironiczny głos, a przełykana przeze mnie porcja ziemniaków zastrajkowała, stając mi okoniem w gardle, z dzikim postanowieniem uduszenia mnie. Zacząłem się krztusić, romantycznie plując kartoflami do talerza sąsiada, aż ktoś przywalił mi z całej siły w plery, przywracając tym samym zdolność do przyswajania tlenu, oraz resztki owych ziemniaczków, które znalazły się nie tylko w talerzu sąsiada, ale i na samym sąsiedzie.
Yummy.
Załzawionymi oczami spojrzałem w prawo. Mafroy patrzył na mnie z uniesioną brwią. Po lewej zasiadła szarowłosa Anika, a naprzeciwko czarnowłosa Sita, obydwie po sekundowej walce z jakimiś dzieciakami. Właściwie wystarczyło, że Anika trzepnęła oplutego przeze mnie sąsiada (Boże, DZIĘKI CI ZA TO, ŻE TO NIE MAFROY!) w głowę i biedny dzieciaczyna zwiał na drugi koniec stołu. Sita grzecznie wyprosiła „swojego” gżdyla, łapiąc go po prostu za chabety i pchając w odpowiednim kierunku, coby dzieciaczyna nie zabłądził w stronę prezydium.
Mój apetyt szlag pierdolnął w jednej chwili.
– Myliłem się co do ciebie – powiedział blondas, uśmiechając się krzywo. – Nie możesz być aż takim inwalidą intelektualnym za jakiego cię uważałem. W końcu trafiłeś do Slytegrinu.
– Witaj w gronie Ślizgronów, Kiciusiu! Jesteś w elicie! – Stwierdziła radośnie Anika, a jej szare oczy błysnęły złowrogo.
– No i widzisz, Lu. Kocio będzie w twoim dormitorium, rooar... – Na usta Sity wpłynął diablo podejrzany uśmieszek.
Help...?
Ledwie deser zdążył wyparować ze stołów, dyr znowu palnął mówkę, jak to on się, psiamać, cieszy, że nas widzi (uczniowie chyba nie podzielali tej radochy), po czym wreszcie udzielił nam ogólnego błogosławieństwa i mogliśmy wyjść z Wielkiej Sali. Nie dane mi było skręcić w prawo zamiast w lewo, bo zostałem wyciągnięty z niej siłą, trzymany za jedną kończynę przez Mafroya, za drugą ciągnęła mnie ta cała Sita, a szarowłosa Anika usłużnie mnie pchała.
Zostałem zawleczony do lochów. Moja rozszalała wyobraźnia od razu podsunęła mi malownicze wizje tortur, które serwowała mi owa szatańska trójka. Do diabła z moją cholerną fantazją!
Zatrzymaliśmy się w jakie przytulnym, ciemnym, oślizgły, zimnym i ślepym zaułku, dokładnie vis–a–vis najzwyklejszej kamiennej ściany, jakich w zamku uświadczysz cały czas. Brakowało tylko łańcuchów, w które by można mnie zakuć a potem...
– Lu, hasło.
– Gryffionom śmierć! – Powiedział Mafroy mocnym i pewnym głosem, a kamienna ściana rozsunęła się lekko, ukazując wejście do zielono–srebrnego saloniku. Bielecki. Nic cię już dzisiaj nie zaskoczy.
Salonik był uroczy. Kamienne ściany, kamienny sufit, kamienna podłoga, zero okien... „Piła XX” jak malowanie. Ogień złowieszczo trzaskał w kominku, pająk bezszelestnie plótł swoje lepkie nici. A zaraz, proszę wycieczki, przeleci malownicze stadko krwiożerczych nietoperzy. Klimacior jak z horroru Spielberga.
Za nami do owego salonu wlała się fala uczniów, którzy momentalnie zadeptali zielony dywan, rozwalili się na kanapach, fotelach, pufach, w cięższych przypadkach nawet i na stolikach, albo przeszli przez jedne z bocznych drzwi. Proszę wycieczki, na lewo sracz, na prawo pokoje pięć na pięć metra. Czujcie się jak u siebie w piwnicy. Szatańskie trio przestało wreszcie mnie ciągnąć i pchać, po czym skierowało się w dwie strony. Bliźniaczki na lewo, Mafroy na prawo. Eeee, błąd rozpoznawczy. Się znaczy, to gdzie tu, querva, jest sracz?!
Poszedłem oczywiście za tym drugim.
Przede mną ukazał się długi korytarz z drzwiami, a na końcu tegoż korytarzyka znajdowały się spiralne schodki w dół, również zakończone podwojami. Na ścianach widniały zielono–srebrne godła z wężami. Miejscowy kult zoo.
– Idziesz, Kocie? – Lucjusz odwrócił się w moim kierunku, a jego boska twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zimny jak dupa Eskimosa.
– Ja mam imię! – Zbulwiłem się.
Blondie zmierzyło mnie ironicznym spojrzeniem, po czym bez słowa zszedł spiralnymi schodkami na sam dół i wszedł do pomieszczenia za drzwiami.
Przez chwilę stałem, sparaliżowany jego elokwencją, ale kiedy któryś raz z kolei ktoś mnie przyjacielsko jebnął w ramię, próbując mnie minąć, zdecydowałem się pójść za Lucjuszem. Ryzyk–fizyk. Wylądowałem w czteroosobowym pokoju, utrzymanym w tonacji zielono–srebrnej. Kurwa mać, jakby innych kolorów nie było!
W pokoju panował CHAOS. Czarnowłosy rozczochrany koleś, którego widziałem przy stole (jeden z dwóch fagasów, którzy ryli się ze mnie jak dziki przy truflach) właśnie robił coroczny przegląd własnego kufra. Wyrzucał części swojej garderoby za siebie. Zupełnie na oślep. Wyżej wymienione rzeczy lądowały praktycznie wszędzie. Wyraźnie zaskoczony Lucjusz patrzył na poczynania kolegi, stojąc zupełnie bez ruchu.
Ocknął się gwałtownie, gdy na jego głowie wylądowały zajebiście różowe, puszyste dziewczęce stringi. Na jego twarzy zagościł stan wyższego podkurwienia.
– REGULLUX! CO TY, DO CHOLERY JASNEJ I NIEPRZYMUSZONEJ, ROBISZ?! – Oho. Nadchodzi Sąd Ostateczny. Grzeczni na prawo, Niegrzeczni na lewo, tam gdzie te kociołki i pejczyki...
– Lu, stary kumplu! Jesteś już? – Czarnowłosy uśmiechnął się zdradziecko niewinnie, odbierając dziewczęce stringi z dwóch palców Lucjusza.
– Tak, i już mam ochotę skopać ci gardziel! Mam nadzieję, że wyposażyłeś się w dobre argumenty, mające usprawiedliwić ten burdel!
– Gdzieś mi wsiąkło zdjęcie Aniki... – Chłopak wyraźnie posmutniał, chlipiąc żałośnie. – Najpierw ona mnie za to zajebie, a potem ja sam podetnę sobie żyły... – Dodał dramatycznie.
– Reg, ułomie zafajdany! Zdjęcie stoi na twojej szafce nocnej i uśmiecha się perwersyjnie, czyli JAK ZAWSZE!
– O, fakt...
– Dobry i słodki Jezu, całe życie z idiotami! Severyn, psiamać, nie mogłeś oświecić go ZANIM zaczął uskuteczniać tutaj bajzel na kółkach?! – Lucjusz odwrócił się do drugiego współlokatora, którego wcześniej nie zauważyłem.
Koleś wyglądał jak Dracula po ciężkiej gruźlicy i trudnym dzieciństwie. Miał czarne tłuste włosy do ramion, bladą cerę studenta informatyki (Politechnika Warszawska pozdrawia Uniwersytet Warszawski) i haczykowaty nos. W czarnych szatach przypominał programistę świeżo po pogrzebie swojego modemu.
– Nie mówił, czego szuka, a ja nie czułem się w obowiązku dowiadywać się o tym – mruknął ów Sever, powracając do lektury jakiegoś opadłego tomiszcza, które na tani kryminał ani instrukcję obsługi prysznica mi nie wyglądał.
– Reg, won do sprzątania! Jaki ty przykład dajesz nowemu koledze?! – Ryknął Lucjusz.
– Spokojnie, panie prefekciątko za knusciątko. Mamy kociąąąątko?
Szare oczy czarnowłosego wwierciły się we mnie. Chłopak oblizał się jak tygrys na widok antylopy.
Zaraz wyskoczę oknem z piskiem „Żegnaj, okrutny świecie!”. Nie, kurwa. Tu nie ma okna. Zaraz zwinę się w kłębek i zacznę schizofrenicznie się wydzierać. Tak. To dobra opcja, potem mnie zgwałcą, zabiją, spalą, okraść nie mają z czego, więc w ramach zapłaty za usługę zdejmą mi skalp i pochowają gdzieś w jeziorku. Mniodzio.
Pan Przegląd rzucił się na mnie, zakładając mi klasyczny „krawacik” i wrzasnął:
– ROBIMY CHRZCINY!
Przed oczami zrobiło mi się kolorowo jak w kreskówce, a resztki tlenu wydostały się z płuc. UDUSZĄ MNIE JUŻ PIERWSZEGO DNIA!

7 komentarzy:

  1. No to tak i tego owego. Kurka wódka uczucie jak w jakimś powrocie z przeszłości albo innym tego rodzaju locie. Jak to miło znów zanurzyć się w nieublaganym skowycie Bieleckiego. Jako iż reset i przeprogramowywanie mojego muusgu przypadło akurat na czas-rozkiw, czytaj druk książki to jej nie posiadam. Bardzo pragnę i z pod ziemi wykopie! A co tam tylko dajcie mi szpadel i umowę do podpisania w związku z ubezpieczeniem paznokci pffff... jak pod ziemią nie znajdę to ukradnie, nie wielka różnica. Już dawno nie miałam tak miłego niedzielnego popołudnia w pracy więc wielce dzięki o Pani, nie wąż się zaprzestać kontynuacji bo książkę mogę odkopać a Ciebie zakopać i będzie bella-pikolo. No tak, tak uwielbiam ta parodie jeszcze z czasów jak była tylko online (ach, te dziecięce wypaczenia) i moje upodobania mimo dorastania i upodlenia się nie zmieniły. Lovki, kisski, przytulaski (albo jak woli słownik Klocki, kurski, Przytulanki o.O HA!) I inne patologie też zapraszam oby wspomagaly Pani twórczość, psze Pani.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trio jak zawsze kochane i milusie <33 czy mi się wydaje czy były jeszcze jakieś poprawki oprócz imion i nazw czy to moja pamięć jest niepociumana? xd

    OdpowiedzUsuń
  3. ahhh jak dobrze ^^ Bielecki to nie słowa, to narkotyk, a ja już dawno się uzależniłam. Po przerwie spowodowanej brakiem funduszy na książeczkę powrót no nałogu jest przewspaniały <3 Anix kocham cię za to opko, ale znowu zaczynam mówić językiem Rafa czyli nikt mnie nie rozumieeeeee

    OdpowiedzUsuń
  4. O nie, ale to tak od nowa? A liczyłam, że sie dowiem co aie stalo po tomie drugim.

    OdpowiedzUsuń
  5. 1. CZY TY CHCESZ ŻEBY CI LUDZIE UMIERALI PRZY TYM ZE ŚMIECHU?! PSIA JEGO KARMA?!
    2."Idziesz Kocie?" by Lu, JAAAAAAAAAAS, GIMMY DAT GEY SHIT!
    3. Mogę to czytać w nieskończoność i nigdy mi się to nie znudzi (o ile za którymś razem nie zejdę z powodu braku powietrza w płucach {jak Bielecki pod koniec rozdziału})
    4. Kocham Cie, normalnie nie wiem co bym zrobiła gdybyś tej książki nie napisała (umarła nie przeżywając najzajebistrzego romansu wszechHogpartu)
    5. Pisz, żyj nam jak najdłużej, nie przybierz za dużo na wadze od komentarzy i ogólnie tam dobrego :) #SpóżnioneŻyczeniaUrodzinoweSąLepszeNiżIchBrak

    <3 <3 <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  6. 1. CZY TY CHCESZ ŻEBY CI LUDZIE UMIERALI PRZY TYM ZE ŚMIECHU?! PSIA JEGO KARMA?!
    2."Idziesz Kocie?" by Lu, JAAAAAAAAAAS, GIMMY DAT GEY SHIT!
    3. Mogę to czytać w nieskończoność i nigdy mi się to nie znudzi (o ile za którymś razem nie zejdę z powodu braku powietrza w płucach {jak Bielecki pod koniec rozdziału})
    4. Kocham Cie, normalnie nie wiem co bym zrobiła gdybyś tej książki nie napisała (umarła nie przeżywając najzajebistrzego romansu wszechHogpartu)
    5. Pisz, żyj nam jak najdłużej, nie przybierz za dużo na wadze od komentarzy i ogólnie tam dobrego :) #SpóżnioneŻyczeniaUrodzinoweSąLepszeNiżIchBrak

    <3 <3 <3 <3 <3 <3


    Ps. To ciasto co Ci obiecałam dalej gdzieś leży ale kij wie czy nadal dobre więc może nowe zrobie :p

    OdpowiedzUsuń
  7. 1. CZY TY CHCESZ ŻEBY CI LUDZIE UMIERALI PRZY TYM ZE ŚMIECHU?! PSIA JEGO KARMA?!
    2."Idziesz Kocie?" by Lu, JAAAAAAAAAAS, GIMMY DAT GEY SHIT!
    3. Mogę to czytać w nieskończoność i nigdy mi się to nie znudzi (o ile za którymś razem nie zejdę z powodu braku powietrza w płucach {jak Bielecki pod koniec rozdziału})
    4. Kocham Cie, normalnie nie wiem co bym zrobiła gdybyś tej książki nie napisała (umarła nie przeżywając najzajebistrzego romansu wszechHogpartu)
    5. Pisz, żyj nam jak najdłużej, nie przybierz za dużo na wadze od komentarzy i ogólnie tam dobrego :) #SpóżnioneŻyczeniaUrodzinoweSąLepszeNiżIchBrak

    <3 <3 <3 <3 <3 <3


    Ps. Tam ci kiedyś ciasto obiecałam to, eeee (#elokwencja level 1000), może kiedyś dotrze :p

    OdpowiedzUsuń

Atakuj tekst, nie autora. Nie reklamuj się na chama, komentarze z chamską reklamą usuwam bez zbędnego halo.